Nie każda firma to teatr. Ale każda gra swoje przedstawienie.

Wierzę w ludzi. Ale nie wierzę w zebrania.
Nie mam nic do ludzi.
Mam coś do spotkań, po których wszyscy wracają do maila, jakby przez ostatnią godzinę oglądali tapetę w salce konferencyjnej.
Bo wiesz… to nie było spotkanie.
To było zbiorowe alibi, żeby nic nie robić.
Spotkania, które nic nie zmieniają, są gorsze niż brak spotkań.
Brak spotkań przynajmniej nie udaje, że coś się dzieje.
Zebranie udaje. Czasem całkiem nieźle. Ale to dalej teatr, nie strategia.
Agenda się zgadza.
Lista obecności pełna.
Ale energia zespołu leży na podłodze obok notatki, której nikt nie otworzy, bo przecież "wszystko już było omówione".
Burza mózgów? Raczej: mżawka odpowiedzialności.
Nie potrzebujesz kolejnej rundy "co kto sądzi".
Potrzebujesz kogoś, kto powie: "robię to".
Bo dobra decyzja nie rodzi się w konsensusie.
Rodzi się w odwadze wzięcia odpowiedzialności.
Bez tego możecie się spotykać w nieskończoność aż do momentu, w którym jedyną decyzją będzie… zorganizowanie kolejnego spotkania.
Po 10 latach w operacjach wiem jedno:
Im większy projekt tym większe ryzyko, że spotkanie staje się rytuałem.
Pracowałem z organizacjami, gdzie zespół rotował tak szybko, że w ciągu dekady współpracowałem z siedmioma różnymi ekipami.
Każda z ambicją. Każda z „pomysłem”.
I każda, jak się później okazywało, zaczynała dokładnie tam, gdzie kończyła poprzednia czyli od redefinicji problemu.
Nowy lider = nowe zamieszanie
Kiedy projekt trafia w ręce ambitnej osoby, zaczyna się faza „robię rewolucję, bo tak trzeba”.
Wchodzisz jako ekspert, a Twoim najważniejszym zadaniem jest… nie rozwalić pociągu, który jeszcze jedzie.
Dlatego często przez pierwsze 2 miesiące pracuję za ½ stawki.
Bo to nie jest czas na fajerwerki.
To czas na:
– rozpoznanie układu sił
– poznanie logiki systemu
– zrozumienie, kto naprawdę trzyma wajchę.
Każda firma to inny język.
I nie mówimy tu o gramatyce – tylko o mentalności.
Największy błąd? Brak właściciela tematu.
Gdy każdy jest „od wszystkiego” - nikt nie dowozi niczego.
Zespół biega w kółko, a projekt? Grzęźnie jak dostawczak w błocie po firmowej integracji.
Spotkanie ma sens tylko wtedy, gdy:
– ktoś zainicjował je z konkretnego powodu,
– ktoś ma coś do powiedzenia,
– i ktoś weźmie to na klatę po zakończeniu.
A jeśli chcecie zmieniać algorytm, który działa od lat lepiej najpierw policzcie, ile ludzi z niego korzysta.
Może się okazać, że taniej zbudować coś obok niż rozwalać to, co jakoś jeszcze działa.
Spotkanie z potencjałem zaczyna coś większego.
Nie kończy.
Jeśli po spotkaniu czujesz, że „coś się ruszyło” to było dobre spotkanie.
Ale to się nie dzieje co tydzień.
Bo nawet najlepszy lider zaczyna głupieć, gdy każda decyzja musi dobrze wyglądać w prezentacji dla zarządu, zamiast po prostu działać.
Problemem nie jest zebranie.
Problemem jest to, że musisz z niego raportować.
I zamiast skupić się na tym, co ważne, próbujesz wypaść dobrze w oczach kogoś, kto i tak bardziej wierzy w slajdy niż w ludzi.
Podsumujmy: nie zebranie buduje wartość.
Tylko decyzja.
I nie każda decyzja musi być spektakularna.
Wystarczy, że jest konkretna.
I że ktoś ją naprawdę podjął.
Spotkania „dla CRM-u” to fikcja.
Dają wrażenie ruchu.
Ale to jak bieżnia w biurze, niby się ruszasz, ale dalej jesteś w tym samym miejscu.
Filtr na koniec:
Nie pytaj, co było ustalone.
Zapytaj: kto po tym spotkaniu zrobił coś inaczej.
Reszta to teatr z cateringiem.
